http://dzieciom.pl/wp-content/uploads/2015/07/FDZzP_logo.jpg

_

/\/\/\  Połonina Wetlińska- czyli ostatnia wyprawa w Bieszczadach ( 21.08.2015 r.)  
Nadszedł dzień ostatniej wyprawy w Bieszczadach. Z jednej strony ulga i szczęście, że udało się wszystkie zamierzenia zrealizować, a z drugiej żal że to już koniec i trzeba będzie wracać do szarej rzeczywistości. 
Wstajemy po godzinie szóstej i przygotowujemy potrzebny ekwipunek i prowiant. Tuż po siódmej wyjazd. Trasa dojazdowa podobna do wczorajszej z tym, że zajeżdżamy na parking na Przełęczy Wyżnej (872 m n.p.m.). 
Celem dzisiejszej eskapady jest Połonina Wetlińska na którą prowadzi szlak koloru żółtego. W założeniach mamy dojść do Schroniska PTTK "Chatka Puchatka", a potem zdecydować co dalej. Tym razem nie zależy nam na zbytnim przemęczaniu się, bo chcemy poprostu zobaczyć piękno tej połoniny. Jeszcze na niej nie byliśmy, a odwiedziliśmy już wszystkie pozostałe. Wyprawa jest także poza naszym programem DPG. No cóż wybrano Tarnicę i Wielką Rawkę i myślę, że słusznie.
Po drodze mijamy galerię rzeżb jakiegoś miejscowego artysty, ale nie zatrzymujemy się na dłużej, bo stwierdzamy że raczej i tak będziemy wracać tą samą trasą.
Pierwszy etap średnio stromym podejściem poprzez las. Łukasz w dobrej kondycji, więc szybko nabieramy wysokości. Po drodze na przemian mijamy się z Panem wędrującym z kilkuletnią córką. Mamy mniej więcej to samo tempo, więc wkrótce rozpoczynamy rozmowę. Nawzajem opowiadamy sobie o naszych górskich przygodach i okazuje się, że zdobył on nawet Mont Blanc, czyli najwyższy szczyt Europy. Nam się to pewnie nigdy nie uda, chociaż kto wie jak życie się poukłada.
Wychodzimy z lasu na połoninę, czyli teren otwarty. Tu na chwilę przysiadamy sobie na ławkach, a potem w bardzo szybkim tempie docieramy do schroniska.
W środku stwierdzam, że słynna "Chatka Puchatka" jest stanowczo przereklamowana i nie ma w sobie takiego klimatu jak się spodziewałem. Sklepik nie posiada nawet żadnych pamiątek ani przypinek, czy czegokolwiek (szkoda). Kupuję Łukaszowi obiecaną Coca Colę za dzielne chodzenie i siadamy chwilę aby zjeść śniadanie, chociaż przyjemniej byłoby chyba zjeść na dworze.
Łukasz potrzebuje skorzystać z WC i okazuje się, że jest ono na zewnątrz za tzw. granią. Ufff... poziom stężenia zapachu uryny w powietrzu przekracza chyba wszelkie dopuszczalne normy. Po powrocie do schroniska zarządzam jak najszybszą ewakuację z tego miejsca. Żegnamy się z naszymi towarzyszami podróży, którzy w tym miejscu kończą wędrówkę. Dostajemy informację, że czekają na rodzinę, która podąża do schroniska od strony Wetliny. Obiecujemy ich pozdrowić przy spotkaniu, ponieważ właśnie proponuję Agnieszce, aby udać się jeszcze kawałek w stronę najwyższego wierzchołka połoniny.
Agnieszka kręci trochę nosem, czy to ma sens ale przekonuję ją, że fajnie by było zdobyć najwyższy szczyt połoniny, czyli Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.).
Nie jest chyba do końca przekonana, ale zgadza się i idziemy. Już wkrótce stwierdzam, że był to super pomysł, bo nadciągające niezbyt gęste chmurki stworzyły niesamowity krajobraz, a zdjęcia przyjmowały kolory malowanych ręcznie pejzaży.
Teren jest w miarę płaski, więc wędrowanie nie męczy i przynosi wiele przyjemności.
Po drodze spotykamy niestety tzw. złodziei przyrody, czyli zorganizowaną grupę kradnącą rzadkie gatunki roślin, które niekiedy występują tylko na połoninach.
Stwierdzam, że reagować w tej sytuacji nie ma co, bo są w przewadze, a ja jestem z rodziną za którą jestem odpowiedzialny. Znając też obojętność ludzką nie ma chyba co biegać i werbować do grupy "komando" napotkanych turystów. W sumie to nie bardzo rozumiem dlaczego straż BNP do tej pory nie poradziła sobie z tym procederem.Z podobną sytuacją mieliśmy też do czynienia przy wejściu na Wielką Rawkę. Wystarczy stanąć przy zejściu z niektórych szlaków turystycznych i wyłapać delikwentów, bo rośliny noszą w otwartych koszach niczym nie osłoniętych.
Przechodzimy więc koło nich klnąc pod nosem.
Wkrótce spotykamy syna i krewnych naszego towarzysza podróży i pozdrawiamy ich żartobliwie mowiąc, że tata już czeka w schronisku. Ucinamy krótką pogawędkę, a potem idziemy dalej w swoją stronę. Do Osadzkiego Wierchu już niedaleko, ale tym razem trzeba się kawałek powspinać. Muszę hamować dzieciaki, które wyrywają się do przodu.
Na szczycie spora grupa osób. Łukasz dopomina się o batonik Lion, więc go wyciągam. Nie dane jest nam jednak posiedzieć tu dłużej, bo Agnieszce nie podobają się stromizny i chce jak najszybciej schodzić. Pstrykam więc kilka szybkich zdjęć i podejmujemy decyzję, że wracamy tą samą drogą, a pozostałą część szlaku do Wetliny i Smereka zostawimy sobie, aby było kiedyś po co tu wracać.
Powrót szybki i sprawny z kilkoma przystankami na sesje zdjęciowe, lub krótki posiłek. Schronisko mijamy nie zatrzymując się tym bardziej, że już o tej godzinie ( po 12:30) na szlaku jest spory tłum ludzi w większości z małymi rozkrzyczanymi dziećmi. "Chatka Puchatka" przyciąga swoją nazwą tlumy, ale chyba tylko raz.
Schodzimy sprawnie w dół,a po drodzę kupujemy pamiątkę we wspomnianej wcześniej galerii terenowej.
Dzisiejszy dystans to 11,5 km i suma przewyższeń 625 m.
W drodze powrotnej zaliczamy oczywiście obiadek w naszej knajpce "Kuźnia", a potem na odpoczynek do domku i wieczorem zaczynamy się wstępnie pakować, bo jutro powrót do domu. W międzyczasie robię jeszcze pamiątkowe zdjęcia Łukaszowi z Panią Dorotą i jej podopiecznymi, które przez dwa tygodnie czuwały nad naszym bezpieczeństwem na terenie ośrodka.
Bieszczady są piękne, więc mam nadzieję że jeszcze tu powrócimy po zrealizowaniu naszego programu DPG.smiley
Galeria: